Rikszarz zastukał do naszego pokoju 15 minut przed umówionym czasem. Poprosiliśmy go, by zaczekał, a sami spokojnie dokończyliśmy pakowanie i ubieranie się.
Potem jeszcze podróż na lotnisko, która nie trwała chyba dłużej niż pół godziny. Przed wejściem trzeba pokazać wydruk biletu i paszport. W czasach biletów elektronicznych jest to zupełny przeżytek, ale na szczęście wiedzieliśmy o nim, więc wydruki miałem pod ręką. Na stanowisku odpraw stało się natomiast coś nieprzewidywalnego: okazało się, że musimy zapłacić podatek wylotowy w kwocie 458 rupii od osoby, czyli razem 1374 rupii! Takie podatki nakładają na podróżnych władze różnych krajów, ale większość linii lotniczych wlicza je po prostu w cenę biletu. Skąd bowiem podróżny, który właśnie opuszcza dany kraj, a więc wydał lub wymienił miejscową walutę, ma mieć przy sobie niezbędną kwotę? Niestety, w naszym przypadku podatki nie zostały wliczone w cenę biletu. Do tego zostaliśmy poinformowani, że podatku nie można opłacić kartą kredytową, a w hali odlotów nie ma bankomatu. Ręce opadają. Udaliśmy się do panów pobierających podatek, którzy zaproponowali nam, że po niezbyt dobrym kursie mogą przyjąć od nas opłatę w dolarach. Jak dobrze, że miałem jeszcze trochę dolarów schowanych na czarną godzinę!
W ten sposób z pewnymi niespodziewanymi problemami, które udało się nam na szczęście przezwyciężyć, rozpoczęliśmy podróż do domu.
Lot do Dubaju i przesiadka odbyły się bez żadnych komplikacji.
Samolot z Dubaju do Pragi odleciał z godzinnym opóźnieniem. Na pokładzie wypatrzyliśmy znanego nam brodacza z fletem. Ciekawe, czy odwiedził Indie, by nauczyć się zaklinać kobry?
Przylecieliśmy do celu później niż zamierzaliśmy. Ponieważ chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w hotelu, szybko wyruszyliśmy na dworzec kolejowy (autobusem na stację Dejvicka, a potem metrem) i już w półtorej godziny po lądowaniu siedzieliśmy w pociągu do Kolina.
Jeszcze w domu przygotowałem sobie mapkę, na której miałem zaznaczone położenie pensjonatu, w którym zarezerwowałem pokój. Droga do pensjonatu nie była długa, ale pokonanie jej z bagażami nie było przyjemnością. Gdy dotarliśmy do celu, znaleźliśmy domek, w którym znajdował się pensjonat i restauracją. Jedynym pracownikiem, którego udało nam się wypatrzeć, był kelner roznoszący piwo gościom. Oznajmił nam, że nic nie wie o naszej rezerwacji i nikt mu niczego nie przekazywał. Do właścicieli pensjonatu nie mógł się dodzwonić i w związku z tym powiedział nam, że pomóc nam nie może.
W ten sposób marzenie o zrzuceniu bagaży z pleców w ciepłym pokoju rozwiało się. Zrobiliśmy w tył zwrot i kierując się na wieże kościołów w centrum miasta i dopytując się przechodniów ruszyliśmy w poszukiwaniu innego hotelu i pensjonatu. Oczywiście w końcu znaleźliśmy odpowiednie lokum, ale nie zmienia to faktu, że przez nieodpowiedzialność właścicieli pensjonatu, którzy zapomnieli o naszej rezerwacji, musieliśmy pokonać niepotrzebnie dwa kilometry z ciężkimi bagażami.
Następnego dnia bez przeszkód i opóźnień przebyliśmy drogę do Wrocławia. Niestety, wieczorem dopadła mnie biegunka połączona z wysoką temperaturą. Indyjskie bakterie i wirusy przyleciały ze mną do domu.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona