Gdy po piątej dojechaliśmy do Ahmedabadu i wyczołgałem się z wnęki, czułem się jak poobijany. Przed autobusem tłoczyła się już wataha rikszarzy. Przeczytałem w przewodnikach, że rikszarze używają w Ahmedabadzie taksometrów, upewnił mnie też o tym rikszarz, który nas zaczepił, więc nie targowałem ceny. Błąd! Na końcu podróży, która powinna kosztować moim zdaniem góra 40 czy 50 rupii, rikszarz zażądał sobie 170 rupii. Pewnie – tak jak w Polsce – panowie mają sposoby na podkręcanie taksometrów.
Byłem zmęczony i marzyłem, by w końcu znaleźć się w hotelowym łóżku, więc zapłaciłem, ile chciał, łajdakowi, który ciągle marudził bezczelnie, że może mnie ulokować w świetnym hotelu. Nie miałem zamiaru zapewniać mu dodatkowego zarobku.
Tuż obok handlowego centrum miasta zgodnie z przewodnikiem znajduje się skupisko niezbyt drogich hoteli. Kazałem się zawieźć do jednego z nich: hotelu Volga. Nie mieli tam co prawda wolnych pokoi, ale więcej szczęścia mieliśmy w znajdującym się tuż obok hotelu Mehul. Za pokój bez klimatyzacji policzyli mi 724 rupie – a więc dość drogo. W hotelu obowiązywała zasada 24-godzinnej doby hotelowej, co oznaczało, że kończy się ona następnego dnia o 6 rano.
Dostaliśmy pokój na parterze – całkiem nowoczesny, chociaż – jak to w Indiach – z czystością było wyraźnie na bakier. Pod łóżkami walały się śmieci po poprzednich gościach, a w kuble w łazience znaleźliśmy resztki zużytego papieru toaletowego. Typowy hinduski hotelowy syfek.
Położyliśmy się spać i spaliśmy jeszcze jakieś trzy godziny, nim zdecydowaliśmy się wyjść na miasto.
Nie poszliśmy na śniadanie do żadnej restauracji. Przed wyjazdem z Diu kupiliśmy drobne przekąski na drogę – pakory, czyli smażone w cieście warzywa. Nie zjedliśmy ich po drodze, więc teraz posłużyły nam jako śniadanie. Dokupiliśmy tylko dodatkowe przekąski w ulicznej dziurze w ścianie.
Niedaleko od naszego hotelu spotkaliśmy dziwnego, ale dość sympatycznego człowieka. Mówił, że poznał w Ahmedabadzie młodą parę Polaków, że lubi obcokrajowców i jako przewodnik pomagał różnym Europejczykom. Pokazywał książki z bardzo zresztą pozytywnymi referencjami. Powiedziałem, że wolimy zwiedzać wszystko sami. Prosił nas, byśmy odwiedzili go w jego zakładzie fotograficznym znajdującym się w okolicach naszego hotelu.
Kilka godzin włóczyliśmy się po sklepach, szukając przypraw i przyborów kuchennych. Po powrocie do hotelu trochę odpoczęliśmy i poszliśmy zjeść. Przypadkowo trafiliśmy do knajpki z południowoindyjskimi przekąskami, więc zamiast obiadu były przekąski, popite lassi z mango.
![]() | |
|
Potem doszliśmy do wniosku, że spróbujemy popytać, czy w sąsiadujących z naszym hotelach nie mają jakichś tanich pokoi. Nie uśmiechało nam się płacić kolejne ponad 700 rupii za niecały dzień, podczas którego nie będziemy mieli okazji nawet się przespać.
Wbrew przewodnikowi hotel Volga wcale nie jest tani – jest droższy niż Mahul. Za to w New Esquire zaproponowano nam pokój za 300 rupii, więc postanowiliśmy przenieść się tam rano.
Wieczorem poszliśmy pooglądać okolice Manek Chowk, na południe od wielkiego bazaru. Miał się tam mieścić targ z owocami i warzywami, a chcieliśmy dowiedzieć się, jakie warzywa możemy kupić tutaj przed wyjazdem do Polski.
Po drodze przed Tripolia Gate, czyli bramą wybudowaną na drodze do Wielkiego Meczetu, znaleźliśmy uliczkę pełną restauracji serwujących na ogół różnego rodzaju smażone oraz pieczone w piecu tandoori lub na ruszcie kurczaki, ryby i krewetki. Dobre miejsce, by zjeść posiłek bez obawy o zawartość portfela.
Było mocno po ósmej, więc wielu sklepikarzy kończyło już pracę, usuwając swój towar z ulicznych straganów. I tak jednak niełatwo było się przeciskać w ciżbie ludzkiej.
Targ owocowo-warzywny, choć i tu wiele stoisk było już zamkniętych, okazał się całkiem interesującym dla nas miejscem, pełnym składników do egzotycznych potraw.
Po powrocie do hotelu okazało się, że czeka na nas w holu ten sam sympatyczny człowiek, którego wcześniej spotkaliśmy na ulicy. Przyszedł pokazać swoje zdjęcia z turystami i prosił nas o wysłanie w Polsce listu do polskich znajomych, o których opowiadał nam rano.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona