Rano czułem się znacznie lepiej. Andrzejkowi też skończyła się chyba definitywnie biegunka, z którą zmagał się od kilku ładnych dni.
Na śniadanie poszliśmy do punktu z przekąskami, który znaleźliśmy poprzedniego dnia. Za kilka samosów i czaj zapłaciliśmy łącznie 44 rupie. Warto stołować się w punktach nie nakierowanych na turystów – wtedy płaci się naprawdę grosze.
Rikszarz za 40 rupii zawiózł nas do świątyni Jagdish Mandir. Świątynia była całkiem ciekawa i kwitło w niej bujnie życie religijne. Mężczyźni siedzący w środku śpiewali hymny religijne dziwnie wpadające w ucho.
|
Jakiś nagabywacz próbował wymóc na mnie, bym odwiedził znajdującą się w pobliżu szkołę rysunku, twierdząc, że w przyszłym tygodniu jedzie do Warszawy, dokąd został zaproszony ze swoimi uczniami na warsztaty artystyczne. Nie chciało mi się wierzyć w taką historię i podejrzewając, że chodzi o to, by mnie zaciągnąć do jakiegoś sklepiku, stanowczo mu się opierałem. Przyszła jednak Małgosia, źle gościa zrozumiała – i zgodziła się wizytę w jego warsztacie.
Tak więc po zakończeniu zwiedzania świątyni nagabywacz zaciągnął nas do swojego warsztatu, którego najważniejszym elementem – jak się zresztą spodziewałem – był sklepik z rysunkami i malunkami. Na szczęście sklep był oddalony od świątyni o kilkadziesiąt metrów, więc niewiele straciliśmy.
Chcąc znaleźć punkt odniesienia i rozeznać się, gdzie tak naprawdę jestem, skręciłem w jakąś ulicę, która według mnie mogła wieść do pałacu. Zawiodła nas ona jednak nad Gangaur Gath – jeden z ghatów nad jeziorem, nad którym znajduje się Udajpur. Dzięki tej pomyłce faktycznie trochę bardziej zacząłem orientować się w układzie ulic, a przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda tętniący życiem gath.
|
Jest tam wszystko – jakieś kwiaty ze świętych ołtarzyków, krowy, skaczący do wody nastoletni chłopcy, kobiety piorące w wodzie jeziora ubrania, a nawet wpółnagie matrony pływające sobie na grzbiecie z odsłoniętymi piersiami. W oddali można zobaczyć pobudowane na wyspach pałace.
Po wizycie na gathcie już dość łatwo znalazłem drogę do pałacu. Tam kupiliśmy bilety wstępu (po 50 rupii od osoby dorosłej; za dzieci powyżej 5 lat była opłata, ale skłamaliśmy, że Andrzejek jest młodszy; dodatkowo należy zapłacić 200 rupii za możliwość robienia zdjęć).
Pałac ma bardzo ciekawe wnętrza i pod tym względem jest chyba najbardziej interesujący spośród pałaców, które widzieliśmy w Radżastanie. Z jego okien są ładne widoki na jezioro i wybudowane na jego wyspach pałace.
|
|
Po zakończeniu zwiedzania pałacu załapaliśmy się na wyjazd jednego z członków rodziny królewskiej ze skrzydła budowli, która ciągle znajduje się w posiadaniu tutejszego maharadży. Jest to ciekawy widok – gdy grajkowie i barwnie ubrana straż eskortuje staromodny samochód, w którym jadą dystyngowane osoby.
|
Część pałacu zajmuje natomiast muzeum państwowe. Można je zwiedzić za jakieś grosze. Eksponatów do oglądania jest jednak niewiele: w pierwszej sali dziwolągi w rodzaju wyleniałych wypchanych zwierząt, plastikowych modeli serca czy cyrkowych zwierciadeł. Potem ciekawiej: stare rzeźby przedstawiające hinduskich bogów i w końcu zbiór miniaturowych obrazów, z których słynie Udajpur. Dość interesująca jest także gablotka przedstawiająca różne sposoby układania turbanów w zależności od regionu Radżastanu czy przynależności od klasy społecznej.
Po wyjściu z muzeum mieliśmy okazję przekonać się, jakie są inne charakterystyczne cechy Udajpuru, Chcieliśmy uciec od pełnych białasów i skrojonych pod ich gust restauracji, by zakosztować prawdziwej radżastańskiej kuchni. Udajpur jest znany z tego, że działa w tym mieście wiele szkół gotowania, stąd też zakładałem, że łatwo nam się uda coś znaleźć. Nic bardziej mylnego. Przeszliśmy chyba kilka kilometrów, szukając jakiejkolwiek knajpki. Nic, absolutne zero. Zewsząd otaczały nas sklepy z materiałami na sari, zakłady jubilerskie czy składy artykułów przemysłowych – i żadnej gastronomii. Tak więc specjalnością Udajpuru okazuje się również to, że ludzie jedzą w domach. Zrezygnowani wróciliśmy w okolice pałacu i spożyliśmy obiad (zresztą wcale nie taki zły, tylko słabo doprawiony) w knajpce dla bladych twarzy na dachu jakiegoś taniego hotelu.
Stąd za 40 rupii kazaliśmy się wieźć do naszego hotelu. Gdy wyjeżdżaliśmy z okolic pałacu, przeżyłem atak gumką-myszką. Bliżej nieokreślony gówniarz musiał rzucić nią w nas, gdy przejeżdżaliśmy ulicą. Gumkę zatrzymaliśmy i okazała się ona nad wyraz pomocna w wymazywaniu gryzmołów Andrzejka, ale zdarzenie niemile świadczy o hinduskich dzieciach, a nie jest to przecież jedyny przykład ich, łagodnie mówiąc, mało odpowiedzialnych działań.
W hotelu zostawiłem Małgosię, a sam poszedłem wybrać pieniądze z bankomatu. W okolicy widziałem kilka bankomatów, więc podejrzewałem, że nie będzie to trudne. Niestety, okazało się, że bankomaty odmawiały wypłaty. Udało się to dopiero przy trzecim czy czwartym – i to przy pomocy karty kredytowej jednego z hipermarketów, a nie kart, których normalnie używam do wypłat z konta.
Po drodze do hotelu kupiłem trochę owoców na wieczór i na drogę, trochę poleniuchowaliśmy, a potem po prysznicu i przebraniu się pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Inaczej niż w przypadku innych dworców, na dworcu w Udajpurze nie ma stad bezdomnych – co nie oznacza, że nie zaatakowała nas po wyjściu z rikszy grupa żebrzących dzieci.
Pociąg do Ahmedabadu jechał linią o węższym niż normalny rozstawie kół. Mieliśmy miejsca w wagonie klasy AC2 – najwyższej podczas całej naszej podróży po Indiach. Przedziały w tej klasie zawierają cztery leżanki i są zamykane, co poprawia poczucie bezpieczeństwa. Na początku podróży okazało się, że w naszym przedziale jest jedna dodatkowa osoba. Był to jegomość w średnim wieku, który – jak się dowiedziałem w wyniku krótkiej konwersacji – miał problem z zakupem biletu. Konferował z konduktorem, który pozwolił w końcu mu jechać. Na szczęście wysiadł po pierwszej godzinie podróży i mogliśmy pójść sobie spać, kierując się rozsądnym założeniem, że czeka nas wczesna pobudka i pełen doznań dzień.
Klasa może była wysoka, ale spało mi się fatalnie. Nie wiem, czy był to wynik rozstawu kół czy też może po prostu dużego zużycia torów, ale pociągiem fatalnie rzucało. Chwilami miałem wrażenie, jakby pociąg chciał wzbić się w powietrze, ale ponieważ nie mogło mu się to udać, lądował z okropnym hałasem znów na torach. Muszę też wspomnieć, że przeżyłem kolejny atak ze strony nudzących się gówniarzy. W pewnym momencie bowiem usłyszałem dźwięk kamienia, który odbił się od wagonu. Na szczęście na hałasie się skończyło.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona