Rano okazało się, że trochę pogryzły nas komary. Najwyraźniej Mount Abu nie znajduje się jeszcze na tej wysokości, na której komary nie występują, a podmokła okolica stwarza im dogodne warunki do rozmnażania się.
Najpierw poszliśmy szukać bankomatu (dwa znajdują się w centrum miasteczka, niedaleko od dworca autobusowego), potem zaś postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę po okolicy.
Kierując się mapką z jednego z przewodników, postanowiłem dojść do jeziorka, ale dokładność tych mapek nie jest duża, więc zamiast nad jezioro trafiłem na punkt widokowy zwany Sunset Point. Punkt oferuje widoki na równiny znajdujące się u podnóża góry. Było przed południem, więc trudno nam powiedzieć, co widać o zachodzie słońca. Na drodze wiodącej do punktu widokowego, jak i w obrębie samego punktu wala się mnóstwo śmieci. Taka indyjska specyfika.
Zgodnie z mapką niedaleko od punktu widokowego miała zaczynać się ścieżka prowadząca nad jezioro. Ścieżkę znaleźliśmy bez problemu – obok tablicy ostrzegającej przed zbaczaniem z drogi podczas przechadzek zarówno z przewodnikiem, jak i bez przewodnika. Wolnym krokiem przejście ścieżki zajmuje jakieś dwie godziny i daje możliwość cieszenia oczu górskimi widokami. Trzeba przy tym mapkę z przewodnika potraktować z przymrużeniem oka: przebieg ścieżki w terenie nie odpowiada w żaden sposób mapce.
![]() | |
|
Sandałki trekkingowe Małgosi, które rozkleiły się i wcześniej – bez powodzenia – próbowaliśmy skleić przy pomocy klejów szybkoschnących, a w końcu wzmocniliśmy przy pomocy sznurka, ostatecznie się rozpadły. Gdyby nie znaleziony na ulicy kawałek sznurka, byłoby bardzo źle. A tak udało nam się wrócić do miasteczka i kupić dla Małgosi nowe sandały.
Gdy znaleźliśmy się nad jeziorem, zaleźliśmy sobie opuszczony gath (gathami w Indiach nazywane są schodki wiodące do wody, które pełnią wiele różnych, także sakralnych funkcji). Rozsiedliśmy się na znajdującym się obok ławeczkach i spędziliśmy kilka przyjemnych chwil odpoczywając na świeżym powietrzu.
Wracając do miasteczka, spotkaliśmy stada małp i dwóch uczestników imprezy „Peace of mind”. Byli rosyjskojęzyczni, więc ładnie przywitałem się z nimi w ich języku.
![]() | |
|
Po powrocie do miasteczka dałem pomocnemu chłopakowi z hotelu wizytówkę, którą wczoraj zostawił mi brat kierowcy. Poprosiłem, żeby zadzwonił do niego, bo chciałbym jednak skorzystać z jego oferty. Nie było z tym żadnego problemu. Chłopak zadzwonił ze swojej komórki, chwilę rozmawiał przez nią i podał mi telefon. Uzgodniłem, że przejazd do Udajpuru zaplanowaną przeze mnie trasą będzie kosztował 4000 rupii, a wyjedziemy nazajutrz o 7 rano.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona