Wrocław-Praga-Dubaj, 2.10.2010

Nasza podróż do Indii była męcząca głównie dla rodziców. Rano wstaliśmy bardzo wcześnie, o piątej rano i po niezbędnych ablucjach wyruszyliśmy taksówką na dworzec kolejowy, skąd o 6:00 odjeżdżał pociąg do Pardubic. Pociąg był zestawiony ze schludnych wagonów kolei czeskiej, ludzi nie było specjalnie wielu, a od Kłodzka jechaliśmy już całkiem sami.

Oczywiście skorzystaliśmy z cenowo najlepszej opcji, tzn. kupiliśmy bilet do Międzylesia, a gdy za Międzylesiem w pociągu pojawił się czeski konduktor, kupiliśmy od niego bilety do Pragi (w Czechach pięcioletnie dzieci jeżdżą jeszcze za darmo, a dwie osoby to zgodnie z taryfikatorem czeskich kolei już jest grupa, więc można liczyć na dodatkową zniżkę). Nie pamiętam, ile nas dokładnie kosztowała ta podróż, ale nie było to chyba nawet 100 złotych za naszą trójkę.

W przeciwieństwie do naszych podupadających spółek kolejowych czeska kolej trzyma się dobrze i stosuje dogodne dla podróżnych rozwiązania. Nie tylko nie trzeba zastanawiać się, czy na pewno wsiadamy do pociągu właściwej spółki (w Czechach w zasadzie jest jeden przewoźnik, tylko na niektórych bocznych odcinkach działają inni niż państwowa czeska spółka kolejowa operatorzy). Nie ma potrzeby martwić się o dopłaty przy zakupie biletu u konduktora – żadnych dopłat nie ma. Nie trzeba też zastanawiać się, jakiej klasy pociągiem podróżujemy. Z wyjątkiem supernowoczesnych pociągów Pandolino na wszystkie pozostałe cena jest ta sama. Dlatego też po dotarciu do Pardubic popędziliśmy zaraz na sąsiedni peron, skąd odjeżdżał opóźniony o kilkanaście minut pociąg klasy Intercity. Gdybyśmy na niego nie zdążyli, też nie byłoby problemu, bo pociągi z Pardubic do Pragi odjeżdżają średnio co 30 minut.

W ten sposób na dworcu głównym w Pradze pojawiliśmy się już o 11:20, wcześniej niż zakładaliśmy. Pojechaliśmy metrem na stacje Dejvicka, skąd odjeżdża autobus na praskie lotnisko (ważny przez godzinę, co w zupełności wystarcza by dostać się z dworca na lotnisko, bilet na komunikację miejską kosztuje 27 koron od osoby, za sztukę bagażu płaci się 13 koron, dzieci jeżdżą za darmo), ale dalej już nie chciało nam się jechać – mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu, a spędzenie go na lotnisku nie wydawało nam się szczególnie atrakcyjną ewentualnością.

Dlatego też po wyjściu ze stacji metra poszliśmy przypatrzeć się regionalnym targom rolnym, które odbywały się właśnie na pobliskim skwerku. Potem zaś zostawiłem Małgosię z bagażami, a sam spacerowałem z Andrzejkiem po okolicy, poszukując ciekawostek, które mogłyby zainteresować małego chłopca. W ten sposób znalazłem w pobliżu placyk z fontanną i rzeźbami koni wykonanymi z jakiejś żywicy Na konie można było sadzać dzieci i to właśnie robiły zgromadzone na tym skwerku młode Rosjanki. Wyglądało na to, że trafiłem na miejsce spotkań mieszkających w stolicy Czech młodych rosyjskich matek,.

Jako że po drodze trafiłem na dwie ciekawe restauracje (wegańską i libańską), a zbliżała się pora obiadowa wróciliśmy do Małgosi i razem udaliśmy się na obiad. Małgosia wybrała przybytek wegański, który okazał się właściwie wegańsko-azjatyckim.

Po obiedzie pojechaliśmy na lotnisko autobusem 119, kasując nowy komplet biletów, gdyż ważność starych już się skończyła.

Odprawiliśmy się, pozbywając się przy okazji noża, który Małgosia swoim starym zwyczajem pozostawiła w bagażu podręcznym.

Samolot linii Emirates należał do starszego typu z trochę uboższym systemem rozrywki pokładowej. Był całkowicie zapełniony Czechami, z których spora część, sądząc po pakiecikach z jakimiś książeczkami i ulotkami, należała do grup zorganizowanych. Naszą uwagę przykuł jednak oryginał z długą rozwidloną brodą i flecikiem przytroczonym do podręcznego plecaka.

Lot rozpoczął się planowo o 16:20 i minął mniej więcej spokojnie. Andrzejek początkowo oglądał kreskówki, potem zaś poszedł spać. Dostał od obsługi plecaczek z prezentem – maskotką typu, który kiedyś otrzymaliśmy, lecąc z Andrzejkiem do Malezji, oraz książeczką dr. Seussa. Jak widać, Emirates nie zmieniają standardów.

Lotnisko w Dubaju zmieniło się od naszego poprzedniego pobytu, było jednak tak samo tłocznym i gwarnym miejscem. Tym razem nie spędziliśmy na nim wiele czasu. Sprawdziliśmy numer bramki i poszliśmy koczować w poczekalni pod bramką. Andrzejek spał smacznie na swoim krzesełku, a my z trudem usiłowaliśmy drzemać.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona