Wstaliśmy dość wcześnie rano, bo chcieliśmy dotrzeć możliwie wcześnie do Tbilisi. Nasz pobyt w Gruzji kończył się nieubłaganie, dlatego też ten dzień chcieliśmy przeznaczyć na drobne zakupy i ostatni rzut oka na Gruzję.
Poprosiliśmy o śniadanie i zjedliśmy je na tarasie.
Potem wzięliśmy bagaże i poszliśmy pieszo w kierunku dworca autobusowego. Był to 15-minutowy spacer w dół wzgórza, na którym mieszkaliśmy.
Z daleka wypatrzyli nas kierowcy samochodów jadących do Tbilisi. Wszyscy wcześniej namawiali nas do tego, by skorzystać z tej metody podróżowania. Samochodów jest bardzo dużo, dużo jest również klientów, więc nie trzeba długo czekać, by samochód się zapełnił. I jest to znacznie wygodniejsze i szybsze niż jechanie marszrutką lub autobusem.
Za przejazd mieliśmy zapłacić 7 lari od osoby.
Przejazd zajął nam jedynie nieco ponad 2 godziny. Tylko raz zatrzymaliśmy się, już całkiem niedaleko od Tbilisi, na stacji benzynowej – można było tam skorzystać z toalety. W Tbilisi samochody jadące z Telavi (oraz zmierzające w tym kierunku) zatrzymują się obok stacji metra Isani. Stamtąd przejechaliśmy do stacji Avlabari tuż obok naszego hotelu – Georgian House.
Tym razem dostaliśmy inny niż poprzednio pokój – na piętrze. Był nieco mniejszy niż poprzedni, ale całkiem nowoczesny. Jedynym mankamentem był telewizor, w którym nie można było oglądać kanałów satelitarnych. W pokoju, w którym nocowaliśmy po przylocie, mogliśmy oglądać wiele kanałów. Inna rzecz, że wcale z tej możliwości nie skorzystaliśmy i tym razem też nie mieliśmy takiego zamiaru, więc niezbyt nam to przeszkadzało.
Przy okazji odebraliśmy nasze rzeczy, które zostawiliśmy na przechowanie zaraz po przyjeździe do Gruzji.
Potem pojechaliśmy metrem do centrum, by połazić trochę po ulicy Rustaveli i okolicach centrum. Kupiliśmy skórzane sandałki dla Małgosi, zjedliśmy obiad w restauracji na starym mieście i pieszo wróciliśmy do hotelu. Po drodze kupiliśmy starym zwyczajem trochę miejscowych artykułów spożywczych, w tym przede wszystkim niepowtarzalne gruzińskie sery, a także 2 butelki wina. Jedną dla mamy, drugą na Gruzińska ucztę, którą zamierzaliśmy zorganizować dla znajomych po powrocie.
Trochę odsapnęliśmy w hotelu i poszliśmy zwiedzać katedrę Sameba – podobno jest to największy kościół na Zakaukaziu i podobno jest bardzo kontrowersyjną budowlą. Ze względu na wielkość i położenie na wzgórzu dominuje nad całym miastem, co wielu osobom się nie podoba. Jak dla mnie, kościół jest całkiem ładny, mimo że budowa jeszcze się ostatecznie nie zakończyła. Podczas naszej wizyty trwały jakieś roboty przy głównych schodach, a niektóre boczne świątynie były niedokończone (ogrodzony wysokim murem kompleks składa się z głównej świątyni i kilku znacznie mniejszych cerkwi).
W głównej cerkwi trwało jakieś nabożeństwo. W kościołach prawosławnych nie ma krzeseł czy ławek, wierni uczestniczą w nabożeństwach stojąc. Ciżba ludzi wchodzących i wychodzących z cerkwi równocześnie sprawiała, że miało się wrażenie pewnego rozgardiaszu. Tłum ludzi otaczał kołem, czy też raczej rozciągniętą elipsą dwóch duchownych ubranych w bogate szaty i korony. Siadali oni na zwróconych ku sobie tronach, a potem wstawali. Nie znając rytuałów prawosławnych, trudno nam było ocenić, o co w tym wszystkim chodzi.
Wracając do hotelu, kupiliśmy kilka artykułów spożywczych, które mieliśmy zamiar zabrać do Polski. Oprócz wina były to pyszne gruzińskie sery: imeruli i sulguni.
![]() | |
|
W hotelu zamówiliśmy transport na lotnisko. Nasz samolot odlatywał o 4 rano, więc doszliśmy do wniosku, że tak będzie lepiej niż szukać taksówki w środku nocy.
Spakowaliśmy wszystkie bagaże i poszliśmy spać.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 Następna strona