Pekin 18.06.2006

Spaliśmy dość długo. Na domiar wszystkiego miałem problem z wymianą pieniędzy, bo w hotelu powiedzieli mi, że pieniądze będę mógł wymienić dopiero po 9 rano. Poszedłem obejrzeć okolice hotelu, ale nie znalazłem tam ani czynnych banków, ani bankomatów akceptujących nasze karty płatnicze. Ponieważ pieniędzy nie mieliśmy zbyt wiele, musieliśmy zaczekać do 9.

Następnie poszliśmy zjeść śniadanie. W pobliżu hotelu znaleźliśmy niedużą restaurację, w której za 20 Y dostaliśmy dwie michy makaronu z bulionem. Po raz pierwszy musieliśmy radzić sobie pałeczkami (wczoraj w hinduskiej restauracji dostaliśmy widelec i łyżkę).

Spakowaliśmy bagaże i wyprowadziliśmy się z hotelu pozostawiając nasz ekwipunek pod opieką boya.

Po śniadaniu pojechaliśmy metrem na Plac Niebiańskiego Spokoju (przejazd metrem w Pekinie kosztuje 3 Y). Na stacji metra spotkaliśmy trójkę Polaków (dwóch mężczyzn i jedną kobietę), chwilkę pogadaliśmy, potem my wysiedliśmy z pociągu, a oni pojechali dalej - mieli w programie zwiedzanie Pałacu Letniego.

Plac Niebiańskiego Spokoju jest rzeczywiście ogromny. Z jednej strony znajduje się Mauzoleum Mao, które - gdy przyjechaliśmy - było właśnie zamykane (o 11 jest tam jakaś przerwa techniczna).

Plac niebiańskiego spokoju - widok na wejście do Zakazanego Miasta
Plac niebiańskiego spokoju - widok na wejście do Zakazanego Miasta
Plac niebiańskiego spokoju - widok na parlament
Plac niebiańskiego spokoju - widok na parlament

Poszliśmy zatem do Zakazanego Miasta przez bramę ozdobioną wielkim zdjęciem Przewodniczącego Mao, pozostawiając przyjemność obejrzenia sobie zabalsamowanych zwłok Mao kolejnej wizycie w Pekinie. Zakazane Miasto było siedzibą cesarzy, dworu i najwyższych urzędników, a jego nazwa pochodzi stąd, że zwykli ludzie nie mieli do niego wstępu. Bilet wstępu kosztuje 60 Y od osoby, można wypożyczyć za dodatkową opłatą magnetofon z nagranym opisem zabytków - my sobie darowaliśmy tę możliwość.

Wejście do Zakazanego Miasta - wszyscy oglądają się za nami
Wejście do Zakazanego Miasta - wszyscy oglądają się za nami

Trudno nam opisać Zakazane Miasto, bo trzeba to wszystko zobaczyć, by móc ocenić. Budynków jest wiele, w większości można obejrzeć mniej lub bardziej ciekawe ekspozycje, czasem multimedialne - np. w muzeum ceramiki wyświetlany był animowany film o produkcji naczyń dostarczanych na dwór cesarski.

Przez Zakazane Miasto przewalają się tłumy turystów, zdecydowana większość to Chińczycy. Turystów zaczepiają młodzi ludzie przedstawiający się jako studenci. Przeważnie twierdzą, że ich profesor właśnie zorganizował wystawę, którą można obejrzeć i ocenić, a przy okazji kupić obrazy lub drzeworyty. Raz nawet poszliśmy obejrzeć taką wystawę - drzeworyty ładne, ale nie mieliśmy zamiaru ich kupować.

Prosiaczek robił ogromną furorę. Każdy chciał go brać na ręce i fotografować. Wyglądało na to, że będziemy musieli przywyknąć do popularności naszego dziecka.

W Zakazanym Mieście - zdjęcie z małym Chińczykiem
W Zakazanym Mieście - zdjęcie z małym Chińczykiem

Zwiedzanie skończyliśmy około 17:00, akurat wtedy, gdy Zakazane Miasto było zamykane i tłumy turystów ciągnęły już do wyjść. Z placu pojechaliśmy metrem na stację metra Wanfujing, obok której zgodnie z naszym przewodnikiem miał znajdować się dom towarowy Oriental Plaza - chcieliśmy kupić w nim jakieś artykuły spożywcze. Dom towarowy rzeczywiście był niedaleko - połączony bezpośrednio przejściem podziemnym ze stacją metra, ale supermarket spożywczy okazał się drogi i niezbyt dobrze zaopatrzony, pojechaliśmy zatem metrem do supermarketu, który odkryliśmy poprzedniego dnia. Tamże w restauracji Le Jazz zjedliśmy obiad.

Do pociągu ciągle mieliśmy dużo czasu, poszliśmy więc posiedzieć do Parku Murów z Dynastii Ming. Park ten to w rzeczywistości pas trawnika z posadzonymi rzadko drzewami ciągnący się wzdłuż starych murów miejskich na południe od dworca kolejowego. Ławki w parkach okupują ludzie w różnym wieku, część to chyba jacyś miejscowi pijacy (chociaż nie śmierdzi od nich i wyglądają dość schludnie). Chinka, która przyszła do parku z dzieckiem, pożyczyła Prosiaczkowi wiatraczek, więc chłopak miał przez pewien czas nową rozrywkę.

Potem wróciliśmy do hotelu, zabraliśmy bagaże, trochę się odświeżyliśmy w łazience i poszliśmy na dworzec.

Dla kogoś, kto nie zna dworca pekińskiego i chińskiego pisma, wcale nie jest tak łatwo znaleźć właściwą poczekalnię. Numery pociągów są co prawda wyświetlane po europejsku razem z godziną odjazdu, ale informacja o tym, do której poczekali należy się udać, jest już wyświetlana po chińsku. Dworce w Chinach wyglądają w taki sposób, że przez główne wejście wchodzi się po prześwietleniu bagażu, a potem idzie się do poczekalni. W poczekalni znajduje się kilka stanowisk z bramkami, takimi jak przy wyjściu do samolotu. Gdy nad bramką pojawi się odpowiedni numer, wiadomo, że można już wejść przez bramkę do przejścia na perony. Na większych dworcach jest jednak kilka poczekalni i trzeba znaleźć właściwą.

Usadowiliśmy się w niewłaściwej i dopiero spacerując z Prosiaczkiem do dworcu, odkryłem, że musimy się przenieść. Prosiaczek oczekiwanie na pociąg zniósł dzielnie - panie sprzedawczynie z dworcowych sklepów dawały mu zabawki do zabawy, więc chłopak miał rozrywkę.

Nasz pociąg okazał się tak zwanym hard sleeperem, czyli sypialnym z twardymi leżankami. Wagon taki składa się z pewnej liczby otwartych (tj. pozbawionych drzwi) przedziałów. W każdym zaś jest 6 leżanek - umieszczonych na trzech poziomach. Nam przypadła dolna leżanka. Podobno jest to najdroższe miejsce i dlatego pewnie najłatwiej je kupić. Dolna leżanka, jak się przekonaliśmy, gwarantuje jednak możliwość w miarę wygodnego siedzenia na niej.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona