Wstaliśmy bardzo wcześnie rano. Dzień był upalny i słoneczny.
Autobusem 602 pojechaliśmy na dworzec południowy. Szukaliśmy chwilę opisywanego w przewodniku południowego dworca autobusowego. Dworzec autobusowy jest tam rzeczywiście, ale niezupełnie w tym miejscu, w którym zaznaczono go na mapie w LP - jest właściwie naprzeciwko dworca kolejowego, przy jego południowym końcu. Na szczęście pomocni okazują się naganiacze. Informacja zawarta w LP, że o 7:30 odjeżdża bezpośredni autobus do jaskiń wodnych Benxi okazuje się na szczęście prawdziwa. Podróż trwała mniej więcej 1:45 i kosztuje 26,5 Y od osoby. Usłużny konduktor poinformował nas, że autobus wraca do Shenyangu o 14:30, co zgadza się z danymi z przewodnika LP.
W kasie biletowej nikt nie mówił po angielsku, a dostępnych jest wiele wariantów biletów. Kupiliśmy jeden z nich (87 Y od osoby) i otrzymaliśmy plik biletów. Wśród nich były jakieś bilety ze zdjęciem tramwaju turystycznego, więc wsiedliśmy do jednego z takich pojazdów stojących przed kasami i pojechaliśmy do wejścia do jaskiń.
Wejście do jaskini znajduje się w malowniczym otoczeniu. Jest przed nim spore jeziorko ze złotymi rybkami i kilka dających cień pawilonów.
Ubraliśmy ciepło Prosiaczka i sami też przed wejściem do jaskiń przygotowaliśmy się do zmiany temperatury.
Pierwsza część zwiedzania obejmuje zespół grot podświetlonych różnokolorowymi światełkami, w których są wystawione postacie dinozaurów. Trochę to wszystko kiczowate, ale ładne.
Następna część to przejazd łodzią motorową po podziemnej rzece, podobno - według napisów umieszczonych przed jaskinią - najdłuższą podziemną rzeką świata. Całkiem możliwe, że z tą długością to tylko chwyt reklamowy, ale przejażdżka jest dość długa, trwa około 40-50 minut. Przy wejściu na łódź dostaje się dodatkowe ciepłe płaszcze chroniące przed wilgocią i zimnem. Jaskinia jest rozświetlona kolorowymi światłami, groty są gigantyczne, niektóre mają wielkość nawy sporego kościoła. Wrażenia estetyczne bardzo ciekawe.
![]() | |
|
Po tej przejażdżce wyszliśmy z jaskini. Ponieważ zostały nam w ręku jeszcze jakieś niewykorzystane bilety, postanowiliśmy sprawdzić, czy do czegoś nie uprawniają. Trudno nam jednak było się dogadać, nikt nie rozumiał, o co nam chodzi. Chyba mają za dużo tych różnych biletów i wtykają je każdemu, żeby się ich pozbyć.
Potem, korzystając z faktu, że do odjazdu autobusu powrotnego mieliśmy jeszcze ponad 3 godziny, postanowiliśmy przejść się po okolicy. Nad jaskinią znajduje się góra, która jest rezerwatem - podobno można tam obserwować ptaki. Ponieważ jednak chodzenie z Prosiaczkiem po górach na grzbiecie jest średnią przyjemnością, a za wstęp trzeba dodatkowo płacić, postanowiliśmy sobie odpuścić.
Jako że nie jedliśmy śniadania, postanowiliśmy zjeść w położonym niedaleko hotelu. Okazało się, że klienci są prowadzeni do specjalnych pokoi w celu spożycia posiłku. Zamówiliśmy rybę w sosie sojowym i piwo. Ryba była smaczna i dobrze przyrządzona, ale okropnie oścista. Przyjemność ta kosztowała nas 42 Y.
W pobliżu hotelu jest muzeum glinianej armii z Xian, ale postanowiliśmy sobie darować jego zwiedzanie. Jak wiadomo, armia glinianych wojowników z Xian znajduje się w Xian i tam też się kiedyś udamy, by ją zobaczyć. Nie ma z naszego punktu widzenia większego sensu wydawanie kilku yuanów na oglądanie kopii.
Wróciliśmy zatem nad jeziorko, by odpocząć w cieniu zbudowanych nad wodą pawilonów.
Przed 14:00 poszliśmy do tramwajów turystycznych, ale ponieważ nie mieliśmy już żadnego biletu ze zdjęciem takiego tramwaju, nie chcieli nas przewieźć do wyjścia. Ponieważ jednak sprawialiśmy wrażenie zagubionych i udawaliśmy, że nie wiemy, o co chodzi, ktoś w końcu zlitował się nad nami i pozwolił usiąść w pojeździe. Bardzo dobre posunięcie: od wejścia do jaskiń do parkingu autobusów jest kawałek, a w takim upale, taki spacer to żadna przyjemność.
Z tramwaju naganiacz zaprowadził nas od razu do autobusu, który miał odjechać do Shenyangu. Posiedzieliśmy w nim chwilę, podczas gdy nadchodzili kolejni pasażerowie, ale po jakichś 15 minutach przybiegł konduktor i kazał nam się przesiąść do innego autobusu. Ten inny autobus był już częściowo zapełniony ludźmi. Z trudem znaleźliśmy w nim miejsce. Byliśmy ściśnięci jak sardynki, a wciąż dochodziły nowe osoby. Skończyło się to wszystko awanturą. Jakiś krewki Chińczyk rzucił się na kierowcę, krzycząc głośno na niego. Żona wzburzonego pasażera usiłowała go uspokoić, co w końcu jej się jakoś udało.
W końcu autobus pojechał.
Podróż była niewygodna, Prosiak na szczęście większą jej część przespał.
Do hotelu wróciliśmy z dworca autobusowego autobusem 602. Ponieważ nie chciało nam się już iść na targ przy dworcu południowym, poszliśmy tylko na zakupy do centrum handlowego Carrefour.
Kolację zjedliśmy w naszym hotelu. Za 34 Y dostaliśmy - prócz ryżu - zakąski (glony i cebulkę), jakieś danie z mięsa i pierożki . Pierożki były trochę dziwne w smaku, bo nadzienie było ze szczypiorku i czosnku, niezbyt nam taka kombinacja smakowała.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona