Jegegnadzor-Selim-Noratus-Hajrawank-Sewan - 16.07.2011

Obudziliśmy się o 8:30. Zadzwoniłem następnie do mamy Armena, żeby poprosiła Armena, by przyjechał po nas o 10:30. Umyliśmy się i zjedliśmy proste śniadanie. Podczas śniadania zadzwonił telefon. To dzwonili sąsiedzi, by powiedzieć mi, że Armen wpadł do nich i zostawił moją komórkę. O 10:30 opuściliśmy mieszkanie, pozostawiając klucze sąsiadom. Zadzwoniłem do Armena, który potwierdził, że za kilku minut przyjedzie po nas. Gdy staliśmy przed bramą, usłyszeliśmy, że ktoś nas woła. To sąsiedzi otworzyli okno i krzyczeli, że zostawiliśmy buty. Były to górskie buty Małgosi, których podeszwy w górach całkowicie się rozleciały, więc postanowiła je zostawić. Odkrzyknęliśmy zatem sąsiadom, by buty wyrzucili.

Gdy przyjechał Armen, wrzuciliśmy plecaki do bagażnika i ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się tylko na chwilę w środku miasteczka, by zabrać syna Armena, chłopca nieco starszego niż Andrzejek, który – jak wyjaśnił nam nasz kierowca – chciał bardzo wykąpać się w jeziorze Sewan.

Początkowo jechaliśmy tą samą drogą, którą dowiózł nas do Jegegnadzoru samochód, gdy wróciliśmy z górskiej wędrówki, tym razem jednak w przeciwnym kierunku. Dzięki temu mogliśmy Armenowi pokazać, w którym miejscu wyszliśmy z gór. Przy okazji Armen wyjaśnił nam, dlaczego niedźwiedź uciekł na nasz widok. Mówił, że w tej części Armeni nie ma rezerwatów i myśliwi chodzą polować na dzikie zwierzęta, więc niedźwiedzie nauczyły się bać ludzi. Przy okazji opowiadał nam dykteryjki na temat szwajcarskich turystów, których kiedyś podwoził w góry, a którzy ledwo w parę godzin po rozpoczęciu podejścia kompletnie zabłądzili i musieli wracać.

Po minięciu wsi Szatin droga wspina się w górę. Prawie w najwyższym punkcie znajduje się karawanseraj Selim. Niegdyś przez Armenię wiodła jedna z odnóg jedwabnego szlaku, stąd też można w tym kraju spotkać schroniska dla kupców i ich koni. Te długie charakterystyczne budowle miały piękne zdobione wejścia i napisy informujące o tym, czyją zasługą jest wzniesienie danej budowli.

Karawanseraj Selim
Karawanseraj Selim

Pojechaliśmy dalej. Krajobrazy w tym miejscu Armenii są fantastyczne. Na wysoko położonych równinach porośniętych trawą wyrosły ludzkie osiedla, nad którymi wznoszą się stożki wulkanicznych gór. Góry Kaukazu to geologicznie młode góry, czego konsekwencją jest między innymi to, że obszar ten jest wciąż sejsmicznie aktywny.

Droga zwolna schodzi w dół, aż w końcu osiąga Martuni, stosunkowo duże jak na Armenię miasto położone niedaleko od brzegu jeziora Sewan. Południowy brzeg jeziora Sewan jest jednak słabo rozwinięty pod względem turystycznym. Jeżeli ktoś ma własny namiot, może go rozbić w lesie. Obowiązujące w Armenii prawo pozwala biwakować na terenach należących do państwa. Znając gościnność Ormian można założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nie mielibyśmy problemu także z rozbiciem namiotu na działkach należących do osoby prywatnej.

Po naszej górskiej eskapadzie mieliśmy jednak ochotę spędzić trochę czasu w wygodzie w hotelu lub w ośrodku wczasowym. Dlatego też pojechaliśmy na północ wzdłuż brzegów jeziora, gdyż to właśnie na północy jeziora Sewam jest rozwinięta infrastruktura turystyczna.

Jednym z najbardziej znanych zabytków, które mija się podczas takiej podróży, jest zgrupowanie chaczkarów we wsi Noraduz. Pojechaliśmy tam. Pole, na którym stoją chaczkary, przylega do bardziej współczesnego cmentarza. Ormiańskie cmentarze są bardzo specyficzne, bo standardowo na kamieniach nagrobnych rzeźbi się postać zmarłego, najczęściej naturalnych rozmiarów. Trochę dziwnie wyglądają np. płaskorzeźby przedstawiające młodego żołnierza z kałasznikowem. W Armenii jest wiele takich grobów. To spadek po nie tak dawnej wojnie z Azerbejdżanem.

Wracając jednak do chaczkarów, trzeba przyznać, że jest ich bardzo dużo, a niektóre są misternie rzeźbione. Na ich cokołach często znajdują się płaskorzeźby wyobrażające sceny z życia mieszkańców. Po cmentarzu chodzą grupy dziewcząt, które opowiadają zwiedzającym historie związane z poszczególnymi chaczkarami, licząc, że ktoś kupi od nich haftowane chusty lub wełniane skarpetki. Działalnością handlową trudni się także kilka miejscowych starszych pań przesiadujących w cieniu chaczkarów. Nam takie pamiątki nie były potrzebne, ale z przyjemnością uciąłem sobie pogawędkę z jedną z pań, która wspominała, jak kiedyś pojechała do Polski i zwiedzała Warszawę.

Chaczkary w Noratus
Chaczkary w Noratus

Następnym przystankiem był kościół w Hajrawanku. Kościół jest niewielki, ale jego położenie na wznoszącym się ponad taflą jeziora wzgórzu w otoczeniu pięknych chaczkarów można określić jako wyjątkowo malownicze.

Hajrawank
Hajrawank
Widok na Sewan z Hajrawanku
Widok na Sewan z Hajrawanku

Dopiero za Hajrawankiem zaczynają pojawiać się coraz częściej ośrodki wypoczynkowe. Większość z nich to skupiska blaszanych baraczków. Armen zawiózł nas jednak na początek do hotelu, w którym sam kiedyś mieszkał z rodziną. Hotel znajdował się w na wpół ukończonym betonowym budynku. Armen porozmawiał chwilę z obsługą, ale okazało się, że nie ma wolnych miejsc.

Pojechaliśmy więc dalej na północ w kierunku głównego kurortu nad jeziorem Sewan: miasta o tej samej nazwie co jezioro. Niedaleko przed nim kończy się dobra droga i przez kilka kilometrów trzeba tłuc się po gruntowych wyboistych traktach z prędkością 5 kilometrów na godzinę. Coraz więcej pojawia się jednak w zasięgu wzroku ośrodków wczasowych.

Ponieważ zależało nam na tym, by mieć niedaleko do sklepu, dopiero gdy dojechaliśmy do miasta, które jest położone nieco w głębi lądu, skręciliśmy w kierunku rozlokowanych wzdłuż wybrzeża ośrodków wczasowych. Armen znalazł nam ośrodek o nazwie Albatross, w którym za duży domek z dwiema sypialniami, telewizorem i własną łazienką chcieli od nas 20000 dramów. Zgodziliśmy się. Podobno w innych ośrodkach za mniejszy blaszany baraczek żądają 10000 dramów, ale – jak już wcześniej napisałem – mieliśmy ochotę na odrobinę luksusu. Ośrodek Albatross, jak zresztą potem zapewniali nas taksówkarze, należy do najlepszych w tej okolicy. Na jego terenie znajduje się także restauracja serwująca proste ormiańskie potrawy.

Dogadaliśmy się z obsługą, że wysprząta dla nas domek, a sami pojechaliśmy z Armenem na chwilę do głównej części kurortu u podnóża góry, na której stoi klasztor Sewanawank. Odległości pomiędzy miastem Sewan, ośrodkiem Albatross i Sewanawankiem są jednak spore, więc biorąc pod uwagę niskie ceny taksówek najdogodniej jest korzystać z tego właśnie środka transportu.

Armen odwiózł nas z powrotem do Albatrossa, zapłaciłem mu 18000 dramów za przejazd i pożegnaliśmy się z nim.

Po przeniesieniu bagaży do domku i wstępnym rozpakowaniu rzeczy, poczuliśmy głód i poszliśmy do restauracji coś zjeść. Restauracja mieści się tuż przy piaszczystej plaży. Jest tam barek i kilka parasoli. Usiedliśmy i złożyliśmy zamówienie. Chcieliśmy zjeść rybę, więc zgodnie z radą Armena, której udzielił nam podczas podróży nad jezioro, zamówiliśmy sigę. Armen ostrzegał nas, byśmy nie zamawiali fareli, innego gatunku ryby, która niegdyś występowała w wodach jeziora, ale obecnie jest importowana i nie smakuje tak dobrze jak lokalnie poławiana siga.

Miły jasnowłosy świetnie mówiący po rosyjsku chłopak z baru po złożeniu przeze mnie zamówienia zapytał, czy jesteśmy z Ukrainy a gdy się zdziwiłem, powiedział, że mówię z ukraińskim akcentem. Pochlebiło mi to, bo świadczyło to o tym, że moja znajomość rosyjskiego jest naprawdę niezła, mimo że tak rzadko mam okazję używać języka Puszkina. Przypomniałem sobie, jak 20 lat temu pojechałem razem z grupą studentów budować w okresie wakacyjnym drogę w mieście Ust Ilimsk w obwodzie irkuckim na Syberii. Zaraz, gdy przyjechaliśmy, nie znający nas Rosjanie pytali, czy pochodzimy z „Pribałtyki”, gdyż tak kiepski był nasz rosyjski. Pod koniec pytanie brzmiało, czy jesteśmy z Ukrainy. Od tej pory wiem, że jeżeli Rosjanin pyta kogoś, czy pochodzi z Ukrainy, oznacza to tyle, że uważa, że jego rozmówca dobrze mówi po rosyjsku.

Rybka była bardzo dobra, ale za obiad zapłaciliśmy aż 11000 dramów. Trochę przydrogo, ale czego można się spodziewać w restauracji w kurorcie na plaży? Zapłaciłem przy okazji za nasz pobyt, od razu za trzy noce, tak żebyśmy mieli przed sobą przynajmniej dwa pełne dni plażowania.

Po obiedzie postanowiliśmy spróbować znaleźć najbliższy sklep spożywczy, bo w końcu trzeba było kupić sobie coś na śniadanie. Z ośrodka Albatross idzie się kilkaset metrów do głównej drogi, mijając kilka podobnych miejsc z blaszanymi barakami dla wczasowiczów oraz dziwny, sprawiający wrażenie wybudowanego tylko w połowie hotel o dźwięcznej nazwie „Resort Maria”.

Gdy doszliśmy do głównej drogi, zastanawiając się, którędy iść dalej, nagle koło nas zatrzymała się taksówka marki Łada. Jej kierowca chciał nas koniecznie zawieźć do Erewania. Wyjaśniliśmy, że chcemy dostać się tylko do centrum miasteczka. Wówczas oświadczył nam, że może nas podwieźć za 1000 dramów. Ponieważ wcześniej w ośrodku powiedziano nam, że przejazd taksówką do miasteczka kosztuje około 500 dramów, cena ta niewątpliwie była bardzo wygórowana, więc odmówiłem. Taksówkarz mętnie tłumaczył, dlaczego chce aż tyle pieniędzy za przejazd. Zostawił nam swój numer telefonu na wypadek, gdybyśmy chcieli skorzystać z jego usług, ale w świetle niezbyt zachęcającego początku naszej znajomości nie bardzo miałem ochotę na jej kontynuowanie.

Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i ruszyliśmy drogą w kierunku niezbyt odległych bloków. Po 10 minutach doszliśmy do pierwszych zabudowań, a wkrótce znaleźliśmy także sklep spożywczy. Sklep był nieźle zaopatrzony, kupiliśmy więc trochę zaopatrzenia na śniadanie i owoce. Z głupia frant zapytałem sprzedawczynię, czy daleko jest do centrum, na co ta odpowiedziała, że już jesteśmy w centrum. Ruszyliśmy więc dalej ulicą, dziwiąc się, że Sewan jest aż taką dziurą. Ku naszemu zdziwieniu jednak, gdy myśleliśmy już, że doszliśmy do końca miasta, nagle znaleźliśmy się w prawdziwym centrum. Miasto Sewan nie jest duże, ale mimo to na głównej ulicy jest kilkadziesiąt sklepów, w których można zrobić zakupy, a na chodniku znajduje się wiele straganów z owocami i warzywami.

Zapisaliśmy w notesie numery radiotaxi z drzwi taksówek (na przykład 091-340101 lub 094-170208) i jedną z nich wróciliśmy do naszego ośrodka. Taksówkę prowadził kaszlący bez przerwy staruszek. Sprawiał wrażenie gruźlika. Zapłaciliśmy mu 600 dramów. Warto zaznaczyć, że większość taksówek należących do korporacji taksówkowych w Sewanie ma taksometr i wtedy – rzecz jasna – płaci się według taksometru, zaokrąglając w górę cenę do setek dramów. Są też taksówki bez taksometru i w ich przypadku należy cenę wynegocjować z kierowcą.

Po południu zrobiło się zimno. Niebo zachmurzyło się i zaczął wiać dość silny wiatr. Później okazało się, że nad jeziorem Sewan z reguły wieczory są chłodne, a najlepsza pora na plażowanie to wczesne godziny popołudniowe.

Na kolację zjedliśmy morele. Ormiańskie morele są wyjątkowo pyszne. Hodowane bez nawozów sztucznych i pestycydów nie wyglądają zbyt okazale, ale ich smak jest rewelacyjny.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona